Cło – czyli celnik też człowiek, potrzebuje się wyspać.
W pewnej chwili do naszej stłoczonej gromadki podchodzi potężnej budowy celniczka o zaspanej, naburmuszonej twarzy. -Oooo-myślę sobie- zaczyna się!
Zwiad na Pacyfiku miał trwać 18 miesięcy, rzecz jasna z dwukrotną wymianą załogi drogą lotniczą. Nasza ekipa była jakby na stałe związana ze statkiem, jeszcze od remontu przystosowawczego w stoczni Szczecińskiej, poprzez zwiad na północnym Atlantyku. Toteż to my poprowadziliśmy statek na Pacyfik przez Kanał Panamski i po pięciu miesiącach połowów zostaliśmy podmienieni drogą lotniczą w Vancouver.
Z tym powrotem wiąże się śmieszna historyjka z rodzaju „pogaduszek celnych”. Otóż lądujemy po blisko dobie lotu w Warszawie, w nocy, obładowani do granic wytrzymałości różnym dobrem (bosman np. przywiózł ze sobą komplet opon do auta!), każdy zestresowany, bo wiadomo Warszawa to nie Goleniów, zaraz nam zaczną trzepać d… Głęboki środek nocy, na lotnisku ludzi jakby niewiele, celnicy jacyś tacy nieobecni duchem, ale mimo wszystko zachowujemy czujność.
W pewnej chwili do naszej stłoczonej gromadki podchodzi potężnej budowy celniczka o zaspanej , naburmuszonej twarzy.
-Oooo-myślę sobie- zaczyna się!
-Panowie to co są? Skąd i dokąd?- pyta obcesowo wysokim, ostrym jak brzytwa altem.
-My jesteśmy rybakami, wracamy z wymiany załogi w Vancouver…
-Aha, to wy, no dobrze- obrzuciła taksującym wzrokiem piętrzące się wokół wory, kartony, paczki- Taaa, panowie nie macie nic do oclenia?
-No właściwie- odpowiadam trochę zdezorientowany, bo co to za gadka, przecież widzi, ta jednak nie daje mi dokończyć…
-No przecież widzę! Panowie NIE MACIE NIC do oclenia! -I na całe gardło, do wszystkich, dobitnie
-Proszę przechodzić, panowie nie macie NIC do oclenia, szybko, szybko, tędy, tędy bo tamujecie tu ruch!
Chłopaki zbaranieli, nie mniej niż ja, po chwili jednak dotarło do nas, że kobita po prostu chce się wyspać, a taka banda golców, to dla niej żadna gratka, bo co, będzie clić stare opony? Szybko wykorzystując okazję wypadliśmy, taszcząc swoje „skarby” przed lotnisko, gdzie oczekiwały już autokary. Przed nami była jeszcze niekończąca się podróż do Świnoujścia, w sumie trwała dłużej niż przelot nad Atlantykiem, ale co tam, byliśmy już w DOMU.
W.S.