Łapanka – czyli co kraj to obyczaj
Łapanka – czyli co kraj to obyczaj
Wysiedli z nich mężczyźni w roboczych kombinezonach, wyposażeni w broń długą i krótką, latarki, jakieś długie tyczki i haki
Już w samolocie lecącym do Afryki Południowej wyczuwało się wśród załogi jakieś napięcie. Rozmowy zbaczały głównie na czarne dziewczyny, ponoć bardzo chętne i niedrogie, tak opowiadali bywalcy Kapsztadu.
Rzeczywiście, na statku od pierwszej chwili nie dało się nie zauważyć różnej urody czarnoskórych dziewcząt, które oferowały swoje towarzystwo każdemu chętnemu. Za cokolwiek, mydło, mleko, jedzenie, 1-5 randów… Wielu z chłopaków korzystało z tej możliwości, nie bacząc na grożące konsekwencje chorób „tropikalnych”.
Zresztą, jak mogliśmy się niebawem przekonać, służby medyczne RPA dosyć ostro kontrolowały stan zdrowia miejscowych dziewcząt. Ja jako młody marynarz, to był mój pierwszy rejs, ograniczyłem się jedynie do obserwowania rozwoju sytuacji.
Kiedy jednak dziewczęta zaglądały do mojej kabiny, często były to kilkunastoletnie dzieci, zwykle nie wychodziły z pustymi rękami. Postępowanie moich kolegów wydawało mi się niegodne marynarza (byłem młody i głupi, napakowani wzniosłymi ideami itd…) ;-).
W każdym razie w wielu kabinach dziewczęta (zwykle jednak te starsze, pełno lub prawie pełnoletnie) zamieszkały piorąc i sprzątając w zamian za codzienne posiłki i czułości, jakich nasi chłopcy im nie szczędzili. Podobna sytuacja była na innych statkach stojących przy naszej kei.
A stały tam wówczas dwie jednostki koreańskie i duży portugalski trawler. Na Koreańczykach mieszkało spore stadko czarnoskórych piękności, wyglądało na to, że każdy z tamtejszych rybaków miał swoją towarzyszkę niezależnie od zajmowanego stanowiska. Widać było, że tworzyli zgodną „rodzinkę”. Razem spożywali, posiłki na rufie. Kucali wówczas w kółko nad miskami z ryżem i pewnie rybą, palcami sięgając do ich wnętrza… Wszystko atmosferze w pełnej harmonii ,,rodzinnego” szczęścia. Razem wychodzili do miasta, razem też wracali..
Kiedyś, kiedy miałem akurat wachtę przy trapie, moją uwagę zwróciły ostrzegawcze krzyki i gwizdy z trawlera, który stał bliżej wyjścia na ląd. Na koreańczykach nastąpił popłoch, dziewczęta zniknęły z pokładu niczym zdmuchnięte wiatrem.
Po chwili pod burtę statku zajechały dwa policyjne samochody, osiatkowana „suka” i osobowy taunus. Wysiedli z nich wysocy, dobrze zbudowani mężczyźni w roboczych kombinezonach, wyposażeni w broń długą i krótką, latarki, jakieś długie tyczki i haki.
Panowie owi wkroczyli na pierwszy z brzegu statek. Po krótkiej, acz gwałtownej wymianie zdań z oficerami, którzy głośno protestowali przeciw najściu, nie zważając na nic policjanci przystąpili do przeszukiwania jednostki. Co jakiś czas wyprowadzali przez trap do „suki” kolejną, opierająca się, krzyczącą wniebogłosy dziewczynę. Rybacy biegali w desperacji wielkiej po pokładzie, wykrzykując w swoim i łamanym angielskim epitety pod adresem służb, ale niewiele mogli zrobić.
Buda powoli zapełniała się. W końcu wyprowadzono najatrakcyjniejszą panią, niesamowicie zgrabną czarna „laskę”. Nazywaliśmy ją między sobą Josephina. Była wysoka, szczupła, nogi długie i silne, krągłości strome i niezwykle obfite. Miała atrakcyjną twarz z wielkimi oczami i jeszcze większymi firanami rzęs, zmysłowe usta i bujne, wyprostowane, misternie upięte w kok włosy.
Każde jej pojawienie się w zasięgu wzroku powodowało żywsze wydzielanie testosteronu u wszystkich rybaków w pobliżu. Za to kiedy się odezwała skrzeczącym, wulgarnym głosem, poziom testosteronu wracał natychmiast do normy.
Przypuszczaliśmy, że „należy” do kapitana jednostki. Rzeczywiście, stary wybiegł za nimi tłumacząc i jej i policjantom coś zawzięcie. Naturalnie nic to nie dało, dama trafiła do budy, kapitan jedynie wsunął przez pręty kobiecie zwitek banknotów, pewnie „na czarną godzinę”.
Auta szybko odjechały, a Koreańczycy pogrążyli się w smutku… Jednak nie trwał on długo. Już po kilku godzinach, na ich stateczkach pojawiły się znajome czarne buźki, co zdecydowanie poprawiło nastrój u sąsiadów… Na pokładzie rufowym jednego z longlinerów natychmiast „wydano” powitalna kolację suto zakrapianą sake.
Bywalcy z naszej załogi wyjaśnili, że była to rutynowa łapanka, jaką tutejsza policja co jakiś czas przeprowadza w celu stwierdzenia stanu zdrowotnego „pracujących” w porcie dziewcząt.
No cóż, co kraj to obyczaj…
W.S